Każdy potrzebuje w życiu odskoczni. Takiej rzeczy, która sprawia, że czuje się wolność i satysfakcję. A może właśnie życie to odskocznia od tego, co się powinno robić?
Dawno już nie napisałem tutaj nic, co można by określić mianem ciekawego. W międzyczasie nadałem sobie miano mistrza bezowocnych dywagacji... potwierdzone zresztą przez otoczenie. Usłyszałem sporo ciepłych słów na temat mojej fotografii. Wiem, że większość z nich płynęła z chęci sprawienia mi przyjemności, a nie z obiektywnej oceny jakości moich fotografii, ale i tak bardzo je doceniam. To motywuje. Pora zatem na trochę perwersyjnego obnażenia emocjonalnego.
Wreszcie zabrałem się za maturę. A jednak wciąż pozostałem sobą - to znaczy geniuszem w odkrywaniu ucieczek. Pomijając wszelkie przelotne zapały, najbardziej pomaga mi pisanie, wyszukiwanie iście hipsterskiej muzyki, czytanie(o, zgrozo!) zaległych lektur... oraz oczywiście fotografia.
Nie trzeba być Bachem, żeby czerpać radość z tworzenia muzyki. Sama czynność działa kojąco. Tak samo jest ze mną i fotografią. Tytułowy lek to wcale nie Xanax, to po prostu pasja. I chociaż brzmi banalnie, to godzę się z tym i śmiało krzyczę, że mam to gdzieś.
Niestety, czasem lek ma działanie niepożądane. Jest nim mianowicie reakcja odwrotna - nasilenie "smutku", spowodowane irracjonalnym poczuciem konieczności stworzenia czegoś, gdy wcale nie ma się na to rzeczywistej ochoty. A w dodatku nie wychodzi. Dalsze badania i modyfikacje być może usuną tę usterkę, ale... szczęśliwie, na ogół jest dobrze.
No więc jak działa lekarstwo?
Wcześniej w tym miejscu były trzy długie przykłady, historia pisana o 4 nad ranem. Stwierdziłem, że jest nieciekawa, więc po prostu napiszę to, co myślę: każdy czasem ma zły dzień. Nawet najlepszym się to zdarza. Gorszym nieco częściej, a u mnie to stan z grubsza permanentny, przerywany dobrymi momentami.
Zawsze wydaje mi się, że najlepiej mi się tworzy gdy jestem podłamany. Nie wiem, na ile to prawda, ale potrzeba wyciśnięcia z siebie tych negatywnych emocji zazwyczaj prowadzi mnie do aparatu. Dlatego z reguły zawsze mam go przy sobie. Nigdy nie wiem, kiedy będę go potrzebować. Na robienie zdjęć nigdy nikogo ze sobą nie zabieram - to przeszkadza, przyprawia mnie o potrzebę pośpiechu. Jakby ktoś wiecznie na mnie oczekiwał. Jakby wymagał ode mnie zrobienia czegoś niesamowitego, choć w głębi wiem, że wcale tak nie jest... Zdarza się, że by się zrelaksować potrzebuję po prostu posiedzieć godzinę na przystanku autobusowym, spoglądając na przeciwną stronę ulicy.
Najczęściej jednak potrzebuję zobaczyć coś ciekawego. W tym celu(na przykład) jeżdżę losowymi pojazdami ZTM. Ustalam na przykład, że wsiadam w pierwszy, który przyjedzie, jadę nim 9 przystanków, przesiadam się następnie w najbliższy autobus, jadę nim 12 przystanków i na miejscu szukam czegoś ciekawego.
Najlepszym lekarstwem zawsze jest sama akcja. Tarzanie się po ziemi, wspinanie się na słupy uliczne w celu złapania lepszej perspektywy. Zaciekawione spojrzenia przechodniów. Pytania zaintrygowanych moim zachowaniem przypadkowych osób. Zawsze największą przyjemność sprawia mi objaśnianie mojego sprzętu starszym osobom, które zresztą są najbardziej skore do pogawędek. Przebieganie przez wielkie skrzyżowanie, gdy wydaje się, że nic nie jedzie. Bieganie w górę i w dół po schodach w metrze. Nerwy, gdy wciąż ktoś swoją obecnością psuje mi wymarzone ujęcie.
Tak zaczyna się kuracja. Następny etap przychodzi, gdy już zapomniałem o problemach. Wtedy zwykle przestaję zwracać uwagę na zdjęcia, a zaczynam lekką głupawkę. Nawiasem mówiąc, to wtedy właśnie powstają najlepsze fotografie, bo aparatu oczywiście nie chowam. Głupawka polega zazwyczaj na bieganiu między ludźmi, wykrzykiwaniu banalnych haseł, śpiewaniu moich ulubionych utworów, tańczeniu, wirowaniu i obracaniu torbą niczym młociarze na zawodach lekkoatletycznych. Czasem zdarza się także skakanie po ścianach. Nie zaskoczę nikogo stwierdzeniem, że każdy miewa potrzebę zwrócenia na siebie uwagi. Czy też po prostu zwykłą chęć zobaczenia rozbawienia w czyichś oczach. Na tym etapie zdarzają się również przypadkowe rozmowy w następującym stylu: "Czy wszystko w porządku?" "Tak, wie pani, trochę zwariowałem." "A co pan robi?" "A, zdjęcia robię, szanowna pani."
Następna część to już ostatnia. Muszę się zorientować, gdzie właściwie zaszedłem. Znaleźć sposób na powrót do domu. Rozłożyć się wygodnie na siedzeniach w komunikacji miejskiej(jeśli jest miejsce), a jeśli nie ma, to na podłodze. Kompletny spokój wewnętrzny. Biorę słuchawki i włączam ulubioną muzykę.
I od razu mi lepiej.
***
Chociaż nie powiem, że to rzecz pozytywna, to najsilniej świat odczuwam, gdy ten "smutek" jest. Albo gdy jestem zabójczo spięty. Wtedy najlepiej się myśli, najlepiej się obserwuje. Szczęście przytępia zmysły. A może przytępione zmysły dają szczęście(tudzież jego złudzenie)..? Nieważne, teraz nieistotne. Kiedyś trzeba się wyluzować, nie myśleć już o niczym. Nie przejmować się. Dlatego tak bardzo cieszę się, że mogę coś stworzyć. Że mam coś, co pozwala mi konwertować te doły na góry, a dodatkowo daje efekt uboczny, czyli wspomnienia, spostrzeżenia, nowe miejsca, rozmowy, ludzi i zdjęcia.
A co do ludzi właśnie... dziękuję ludziom, którzy są. I mam nadzieję, że nie wpadliście na chwilę, tylko zostaniecie, nieważne co. Kocham Was za wszystko, nawet jeśli o tym nie wiecie.
![]() |
Jak mówiłem... czasem się tarzam |